generee generee
96
BLOG

"Lua ya" - piękny drobiazg od Manfreda

generee generee Muzyka Obserwuj temat Obserwuj notkę 0

W sobotę bawiłem przejazdem w Warszawie - akurat to miejsce znajduje się w połowie drogi pomiędzy moim miejscem zamieszkania, a miejscem zamieszkania mojej teściowej, do której odwoziłem dzieci na wakacje, więc jak zwykle była to dla mnie okazja do odpoczynku, spotkania się którymś z dawno nie widzianych kolegów, ale przede wszystkim uzupełnienia płytoteki.

Tak już mam, że najbardziej lubię kupować muzykę bezpośrednio z półki, uprzednio wziąwszy ten czy inny nośnik do ręki.

I nie przepłacać.

Niewiele jest takich miejsc w Polsce, dlatego staram się zawsze zdążyć dojechać do centrum stolicy przed piętnastą w sobotę i wejść do antykwariatu Muzant; i przyznaję, że z tego powodu zdarza mi się nieco przekraczać przepisy drogowe... 

Oczywiście po zbiegnięciu schodkami i przekroczeniu progu w głowie zamiast listy celów huczy pustka, ale na szczęście mają tam taką półkę z kompaktami, do której zawsze kieruję swe kroki i nie wychodzę z pustymi rękami; jest to półka wydawnictwa ECM (zawierająca zarówno zafoliowane nówki, jaki używki). Tak już mam (już drugi raz w tej notce), że bardzo lubię kupować muzykę wyprodukowaną i wydana w tej wytwórni płytowej; i nie ukrywam, że stanowi ona trzon mojej kolekcji. To "co" i "jak" robi Manfred jest dla mnie od ponad ćwierćwiecza gwarancją jakości. Najwyższej.

Tym razem na półce było tłoczniej niż zwykle, ale za to mniej okrętów flagowych; szybko wysunąłem Not for Nothin' kwintetu Hollanada (może nie rarytas, ale wiadomo - pewniak) oraz River Silver Benity i jego składu Ethic (widziałem ich z tym materiałem rok temu na WSJD i zapragnąłem wówczas mieć); po czym zacząłem błądzić po grzbietach długo nie mogąc się zdecydować. W końcu sięgnąłem po Frode Haltiego - fińskiego akordeonistę, którego od jakiegoś czasu chciałem sprawdzić (wybór jak się później okazało nienajgorszy ale i nienajlepszy).

Ostatnią wybraną pozycją była tytułowa Lua ya , po którą sięgnąłem zaintrygowany okładką  korelującą orientalnym nazwiskiem liderki; skład instrumentalny tylko mnie upewnił w wyborze: fortepian i akordeon, których połączenie bardzo sobie cenię oraz kobiece struny głosowe - to rokowało; wziąłem więc bez wahania, choć żadnego z wykonawców nie znałem.

I był to strzał w dziesiątkę. Muzyka niezwykle subtelna, wysmakowana. Dziewczyna z Korei Południowej, która jak się później doczytałem sroce spod ogona nie wypadła, bo współpracowała z brazylijskim gigantem Egbertem Gismonti, proponuje nam na tej płycie trzynaście niezbyt długich (raptem tylko 2 przekraczają 4 minuty) piosenek i kołysanek, będących wynikiem refleksji i improwizacji jakie towarzyszyły spotkaniu tych trojga muzyków w  Mechanics Hall, niedaleko Bostonu. I o ile Yeahwon i Rob znali się z pracy przy jej wcześniejszej płycie, to pianista Aaron spotkał się z nimi tuz przed nagraniem płyty.

Gorąco polecam - perła jakich mało - brawo Manfred za dostrzeżenie i wydanie tego materiału.

image


generee
O mnie generee

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura